Przypuszczano długo, że parlamentaryzm zdecyduje raz na zawsze o zdrowym stosunku społeczeństwa a państwa, tj., że państwo będzie oparte o społeczeństwo. Parlamentaryzm wymaga atoli dwóch warunków: zamożności powszechnej i decentralizacji. W społeczeństwie ubogim system reprezentacyjny zawsze będzie szwankować, albowiem demokracja wymaga zamożności, bo musi być oparta na jak największej ilości osób niezależnych. Parlamentaryzm zaś przy centralizacji, to już wyraźnie imcompatibilia.
Nadto popełniono błąd, że w imię „suwerenności ludu” przyznano parlamentowi władzę absolutną. Zwycięski konstytucjonalizm nie usunął tedy absolutyzmu, lecz tylko zmienił jego podmiot. Z powodu ruchu rewolucyjnego rozszerzano też prawo głosowania zbytnio i zawczasu. Te dwie przyczyny sprowadziły tzw., kryzys parlamentaryzmu. Znów jeden bożek zrzucony. Parlamentaryzm jednak ani zasadniczo nie jest błędny, ani się bynajmniej nie przeżył, lecz trzeba oddzielić w nim sprawy społeczne
W bizantyńskiej cywilizacji społeczeństwo nie ma głosu w sprawach publicznych; władza państwowa centralizuje przy sobie wszystko. Tę metodę przyswajały sobie stopniowo średniowieczne państwa dynastyczne. Im bardziej niepewnym był jaki rząd, tym bardziej chciał chwytać wszystko w swe ręce z obawy o swój byt, żeby rozciągać kontrolę nad życiem społecznym. Społeczeństwo stawało się z wolna jakby pewnym działem państwowości.
Ostatecznie zwyciężył wszędzie nie parlamentaryzm, lecz biurokracja albowiem konstytucjonaliści wszyscy i wszyscy parlamentarzyści pozostawili przy rządach biurokrację.
Zdaje mi się, że istnieją tylko dwa rodzaje państw, jeżeli będziemy je rozróżniać według istoty rzeczy, a nie według pozorów: państwo biurokratyczne i obywatelskie. Zupełnie zaś jest obojętnym, czy monarchia, czy republika to nie ma nic do rzeczy. Może być republika tyrańska, policyjna, biurokratyczna, depcząca społeczeństwo nawet antyspołeczna – a może być monarchia oparta o społeczeństwo; przy ustroju autonomicznym, a zatem decentralizacyjnym i oddającym prawo publiczne pod kierunek społeczeństwa.
Od tego odbiegają jednak coraz bliżej myśli współczesnych. W naszych czasach zjawiło się hasło państwa totalnego, wszechwładnego, zaciekłego tępiciela społeczeństwa.
Przeciwko totalizmowi przemawia również wzgląd praktyczny; widzimy na każdym kroku, jako państwo dzisiejsze nie spełnia należycie tego, co do niego należy – będąc zajęte przeważnie robotami, które do niego nie należą.
Rząd nie powinien mieć nic do czynienia ze sprawami społecznymi. Te mają być pozostawione wyłącznie samorządom społecznym.
Im mniej ingerencji państwowej na wewnątrz, tym lepiej. Im mniej urzędów, tym lepsze państwo. Gdzie biurokracja urosła na więź państwową, tam musi dojść do tego, że rządziciele będą umysłowo niżsi od przeciętności w danym kraju. Okaże się w całej nagości małość rządu do spraw wielkich. Nawet gdy chcą zrobić coś pożytecznego, nie potrafią tego zrobić dobrze. Ręka rządu, położona na sprawach społecznych staje się ciężką niezdarną łapą rządową, psującą wszystko…nawet przy najlepszej wierze.
Jednym słowem, krótko a węzłowato: Co robić, żeby głupcy nami nie rządzili?
Wszelka biurokracja, choćby „najlepsza”, musi być szkodliwa. Biurokracja żadną a żadną miarą nie może być pożyteczną społeczeństwu, a zatem w cywilizacji łacińskiej szkodliwa jest tym samym dla państwa. Nie może być inaczej. Dobra biurokracja, to absurd.
Najlepsi urzędnicy nie zdołają utworzyć dobrej biurokracji, gdyż ona jest zła zasadniczo i nieuleczalnie. System biurokratyczny marnuje niepotrzebnie tysiące porządnych ludzi (oto cały jego dorobek) a milionom zawadza. Nie o rodzaj ludzi tu chodzi, lecz o sam system.
Państwowość obywatelska pragnie wręcz przeciwnie, żeby urzędnik zrośnięty był ze swoją prowincją.
Biurokracja żyje i żywi się fikcjami. Na swych stołkach urzędowych jest jak głuszec po gałęziach, i podobnież „jak głuszec, gdy tokuje nic nie widzi nic nie czuje”; traci wprost zdatność dostrzegania rzeczywistości. Urzędnik pochodzi z wydziału prawniczego, z tego wydziału prawdziwie fikcyjnego; na uniwersytet nie uczęszczał, egzaminy pozdawał ze skryptów, a potem poprzestawać musi na bezlitosnej fikcji życia, jaką jest żywot urzędnika. Załatwia sprawy, jakich nigdy nie obserwował w życiu; nie znając się na niczym, rozstrzyga o wszystkim. Zamkną go w kancelarii i każą mu rządzić.
Bez biurokracji żyłoby się w atmosferze wzajemnej życzliwości państwa a społeczeństwa. Zniknęłyby powody do starć, gdyby urzędy państwowe ograniczyły się do spraw państwowych, a przestały mieszać się w sprawy społeczne.
Zniknęłoby schorzenie organizmu polskiego, pochodzące stąd, że niemal cała inteligencja nasza siedzi na publicznych urzędach
W urządzeniach cywilizacji łacińskiej wszelka cząstka życia publicznego powinna być pokryta czyjąś publiczną odpowiedzialnością. Brak ładu i składu tam, gdzie nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny i na czym ta odpowiedzialność polega, co ona pociąga za sobą. Gdzie odpowiedzialnego trzeba dopiero poszukiwać wśród wirów i mętów, tam mogą one łatwo pochłonąć właśnie poszukującego, a chronią poszukiwanego; gdzie odpowiedzialność i wszelkie jej okoliczności nie są każdemu widome z daleka i nie stają się aktualnymi na czyjekolwiek zawołanie – tam chwiejne są podstawy i społeczeństwa i państwa.
Im bliżej totalności państwa, tym mniej odpowiedzialności wobec obywatela.
Feliks Koneczny
PAŃSTWO I PRAWO w cywilizacji łacińskiej